15 lutego 2014

Najbardziej holenderska zupa na świecie

Zima już się kończy, ale ponura i wietrzna pogoda sprawia, że po dłuższym przebywaniu na powietrzu chce się zjeść coś rozgrzewającego. Stąd mój pomysł na najbardziej holenderską z wszystkich zup: erwntensoep, czyli grochówkę.

Zupy w Holandii pojawiają się głównie w postaci kremów i są jedzone w porze lunchu. Zresztą w wielu restauracjach to jedyne ciepłe potrawy serwowane przed godziną 17. Ale jest jedna zupa, którą jada się jako danie główne: erwntensoep. Zupa, bez której nie można przeżyć zimy. Bez której nie może się obejść duża zimowa impreza. 


Erwntensoep nie różni się mocno od polskiej grochówki. Skład jest podobny, tylko proporcje nieco inne. Holenderską grochówkę należy gotować na wędzonym boczku i kiełbasie. Oczywiście każda holenderska rodzina ma własny przepis. Z tego co wiem, ortodoksi używają zawsze boczku w kawałku, ewentualnie pół na pół z wiejską szynką. Ale słyszałam też staroświeckie przepisy zaczynające się od: "weź świński ogon...". Ja osobiście z lenistwa używam krojonego boczku. W większości przepisów widnieje także po prostu rookworst, czyli wędzona kiełbasa. W Holandii nie ma tylu gatunków kiełbasy, co w Polsce, więc nada się każda o takiej nazwie. Grunt, żeby była tradycyjnie wędzona i nie przyprawiona tutejszym zwyczajem korzennie.


Rookworst, czyli wędzona kiełbasa. Wędzona tradycyjnie w dymie z drewna dębowego i bukowego - jako ciekawostka w związku z nowym unijnym przepisem o ograniczaniu rakotwórczych substancji powstających podczas wędzenia: jak widać w Holandii wędzić można. 

Ważne są proporcje. W holenderskich zupach wiodącą nutą jest por, a nie marchewka. W przypadku grochówki jest to szczególnie ważne. Bierzemy więc mniej więcej równą ilość marchewki i selera (albo nawet więcej selera). A do tego podwójną porcję pora. Ponieważ tutejszy groch ma również intensywny zielony kolor, zupa będzie przyjemnie zielona. 


A oto przepis:




400 g grochu
300 g boczku wędzonego (najlepiej w kawałku)
pętko kiełbasy
2 pory
2 marchewka
1/4 selera
4 ziemniaki
ewentualnie 1 nieduża cebula
2 liście laurowe
liście selera (2-3 łodygi)
sól i pieprz ziarnisty 



Groch i boczek zalewamy ok. 2 litrami wody, dodajemy liście laurowe i pieprz, po zagotowaniu zdejmujemy szumowinę i gotujemy ok. 45 minut. 


Warzywa obieramy, myjemy i kroimy w dość drobną kostkę. Wrzucamy do garnka i gotujemy przez kolejne 30-45 minut. W tym czasie warzywa muszą zmięknąć, a groch całkiem się rozgotować. Na ostatnie 15 minut dodajemy kiełbasę w całości, a pięć minut przed końcem grubo posiekane liście selera. Kiełbasę wyjmujemy i kroimy w plastry, po czym dodajemy ponownie do gotowej zupy. 







Prawdziwa erwntensoep powinna być tak gęsta, żeby łyżka w niej stała. Po zjedzeniu miseczki na pewno nie będziemy głodni. 

Ponieważ Holendrzy są wygodni niektóre sklepy wychodzą im naprzeciw sprzedając gotowe zestawy do zrobienia popularnych potraw, m.in. zupy grochowej. Do zestawu dołączony jest oczywiście przepis. 





Ale dla wielu osób największym mankamentem  tej zupy jest czas gotowania. W sumie prawie 2 godziny, co dla przeciętnego Holendra jest nie do przyjęcia. Ale czego się nie robi dla klienta? Zupę na pewno można przemysłowo ugotować. I voila! Chociaż nie jestem fanką gotowych produktów zwanych tu kant-en-klaar, muszę powiedzieć, że smakuje bardzo podobnie do zrobionej samodzielnie. 





3 komentarze:

  1. Tak, grochowka to bylo jedno z mojch odkryc kiedy dotarlam do Holandii. To oni znaja grochowke? ;) Zawsze w pracy wyklocam sie ze grochowka to polska zupa. Przeciez wojskowa grochowka to jedna z popularniejszych zup w Polsce. Osobiscie kojarzy mi sie z biwakami i biegiem na orientacje ;)
    Holenderska grochowa tez nie pogardze, smakuje mi szczegolnie ze swiezym pieczywkiem z maslem, mniam :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Taka wygoda mnie nie dziwi, ale już obrane i pokrojone ziemniaki, czy ugotowane i zapakowane próżniowo kluski tak. O torebeczkach z kilkoma winogronkami i jabłkiem pokrojonym w plasterki, jakie można dostać w każdym angielskim sklepie, już tak.
    Jak mój znajomy (55-latek) przyniósł takie 'jabłuszko' do pracy, to długo nie mogłam się przestać śmiać :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, ja też mam beczkę, gdy widzę takie produkty w holenderskich sklepach. Zwłaszcza te owoce, porcja ananasa czy mango jak dla krasnoludka a cena jak za owoc w całości. No i jeszcze posiekana cebulka...
      Z drugiej strony rozumiem holenderskie kobiety (i mężczyzn), które wracają z pracy koło 18:00, po drodze odbierają dzieci i muszą dla swoich głodomorów, które przez cały dzień jechały w KDV albo BSO na suchych kanapkach przygotować szybko jakiś obiad. Tu właśnie czas jest kluczowym czynnikiem. Wtedy docenia się te podgotowane ziemniaczki, opanierowane kotleciki i mieszankę warzywną gotową do wrzucenia na patelnię. Sama zresztą korzystam niekiedy z mieszanek świeżych pokrojonych warzyw - to naprawdę wielka wygoda.

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...