29 stycznia 2015

Duma i uprzedzenie

Wszyscy równi!
"W teorii? Czy w praktyce?"

Znów wracam do naszych nieustających poszukiwań szkoły średniej dla Misi. I z radością donoszę, że idzie nam całkiem nieźle. Wygląda na to, że zawęziliśmy poszukiwania. Po preselekcji szkół było 6, obecnie liczba spadła do 3. A może i do dwóch...

Bo właśnie wczoraj chyba wyeliminowaliśmy kolejną. Ale właściwie nie o samym fakcie chciałam opowiedzieć, tylko o uprzedzeniach, jakimi kierują się niektórzy przedstawiciele szkół w rozmowie z nami. Stereotypowe traktowanie osób rozmaitych narodowości jest dość typowe. I oczywiście nie ogranicza się do Holandii. Wystarczy sobie poczytać dyskusje na dowolnym polskim forum dyskusyjnym, żeby się zorientować, jakie niesamowite uprzedzenia mają Polacy wobec przedstawicieli innych narodów. Nie dalej jak wczoraj natknęłam się na rozmaite komentarze antysemickie - to w związku z rocznicą wyzwolenia Auschwitz, antyniemieckie - z tej samej okazji, i jeszcze artykuł o niezbyt miłym traktowaniu w Polsce ukraińskich studentów, którzy ponoć "zabierają miejsca" studentom polskim. 



Po lewej: "Facet o arabskim wyglądzie. Pewnie terrorysta!"
Po prawej: "Facet o włoskim wyglądzie. Pewnie mafiozo!"
"Co mówisz?! Prysznic?! Mieszkanie z prysznicem?!! ... To wy się myjecie?!"

Więc niby czego tu się spodziewać po Holendrach. Jak wszędzie ludzie są różni, dlatego w żadnym razie nie chcę generalizować. Spotykam całą masę osób otwartych, ale i takich nieco ksenofobicznych. Poniżej opisane incydenty tak mnie poruszyły, bo akurat nauczyciele powinni być raczej otwarci na różnorodność. Teoria! W praktyce wyszło tak: Już w zeszłym roku podczas naszych częstych spotkań z nauczycielkami Misi musiałam wysłuchać kilkukrotnie, że mam zbyt duże ambicje, bo skoro dziecko ma kiepskie wyniki w testach, to widocznie nie ma możliwości i trzeba dać mu spokój. Więc dlaczego się upieramy przy decyzji, że Misia musi pójść do vwo (najwyższy poziom nauki), a przynajmniej do havo (średni poziom nauki). Po kolejnym tego typu tekście wygłoszonym przez 23-letnią nauczycielkę, która sama zresztą zaczęła przygodę ze szkołą średnią od nauki w mavo (najniższy poziom nauki teoretycznej), nie wytrzymałam. I z czarującym uśmiechem poinformowałam ją, że zdania nie zmienię, chociaż oczywiście cenię jej profesjonalną opinię. W końcu to ona jest specjalistką od pedagogiki, a ja zupełną dyletantką, bo nigdy nie pracowałam z dziećmi (to nie do końca prawda, bo kilka lat dawałam korepetycje i jeszcze udało mi się nauczyć dwie dziewczynki w podobnym wieku angielskiego na poziomie B1), tylko zawsze z dorosłymi. Bo ja nie jestem wykwalifikowaną nauczycielką, tylko prostym wykładowcą uniwersyteckim. Pani zamarła, po czym poprosiła o powtórzenie kwestii. A kiedy odzyskała mowę stwierdziła: "Aaa, teraz rozumiem, dlaczego się tak upierasz przy lepszej szkole". Taa... Od tego dnia współpraca układała się wspaniale. Szybciutko wyznaczono termin kolejnej rozmowy w towarzystwie jej szefa i wkrótce doszliśmy do porozumienia, które do tej pory jest przestrzegane. W ubiegłym tygodniu otrzymaliśmy już zupełnie oficjalną wiadomość, że schooladvies (czyli rekomendacja) Misi będzie brzmiała havo/vwo, co pozwoli jej na naukę w klasie przejściowej i podjęcie ostatecznej decyzji po roku w szkole średniej.


Tymczasem wybraliśmy się na onderwijsmarkt, czyli targi oświatowe, gdzie prezentowały się wszystkie szkoły z okolicy. I tam spotkaliśmy się po raz kolejny z podobnymi uprzedzeniami. O ile jedni nauczyciele traktowali nas poważnie i przed jakimikolwiek osądami wypytywali o sytuację i rekomendację, o tyle niektórzy słysząc obcy akcent i hasło "jesteśmy z zagranicy" od razu zakładali, że Misia musi pójść do mavo. Podobna sytuacja powtórzyła się wczoraj na zebraniu informacyjnym w jednej ze szkół. Po prezentacji zagadnęliśmy kierownika klas pierwszych o możliwość spokojnej rozmowy. A on od razu potraktował nas z góry. Zaczął od tego, że część szkół zawyża rekomendacje, więc wcale nie wiadomo, czy Misia poradzi sobie na poziomie havo/vwo. Ale niestety w związku ze zmianą przepisów rekrutacyjnych musi przyjąć każdego ucznia na podstawie takiej opinii. Biedak! Kiedyś mógł się nią nie przejmować i wziąć pod uwagę jedynie wynik pojedynczego testu kompetencyjnego... Potem płynnie przeszedł do tego, że właściwie nie ma o czym rozmawiać, bo to się okaże we wrześniu, czy Misia przejdzie przez pierwsze testy, a jak nie, to będzie potrzebowała lekcji wyrównawczych. 7,50 za godzinę i nie ma problemu. W końcu powiedział, że mają już 2 uczniów z Polski i wymienił nazwiska pytając, czy ich znamy. Jasne, w naszym mieście mieszka jedyne 150 tysięcy ludzi, w tym kilkuset jak nie kilka tysięcy Polaków ! Mąż chciał już zakończyć tę przyjemną rozmowę, ale jeszcze poprosiliśmy pana o wizytówkę. Pan wymruczał, że musi poszukać i oddalił się na minutę. W tym czasie doznał chyba jakiegoś olśnienia - prawdopodobnie podpadła mu nasza znajomość holenderskiego nie całkiem pasująca do jego wyobrażeń, bo po powrocie zaczął zadawać kolejne pytania w holenderskim stylu. A właściwie to z jakiego miasta się przeprowadziliśmy? A ze Stuttgartu. A właściwie to dlaczego porzuciliśmy to piękne miejsce? A dla lepszego stanowiska w Holandii. A jakiego? A właściwie co za zawody mamy? No i po paru odpowiedziach ...  zrobił się niesamowicie milutki. Od tego momentu rekomendacja Misi przestała być zawyżona, ustalenie terminu spotkania dopasowanego do naszych zajęć stało się możliwe, a szkoła zaczęła być jak najbardziej odpowiednia dla Misi. Pan kierownik wyraził głęboką nadzieję, że spodoba się jej na tyle, żeby ją wybrała, bo oczywiście zostanie powitana z radością. 

Tylko czy my chcemy, żeby Misia chodziła do szkoły, w której nauczyciele oceniają ucznia już na wejściu i to tylko na podstawie jego pochodzenia? Szczerze mówiąc mam nadzieję, że Misia wybierze zupełnie inną szkołę. 









11 komentarzy:

  1. A jak wygląda "kariera zawodowa" w Holandii? Czy wybór któregokolwiek z tych poziomów wpływa na ścieżkę zawodową a jeśli tak to w jaki sposób? Może gdzieś pisałaś a ja przeoczyłam ale jak te poziomy wpływają na wybór dalszej edukacji? Pozdrawiam T.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak naprawdę nigdy o systemie jako takim nie pisałam, może dlatego, że jest dość skomplikowany. W jednym poście (http://allochtonka.blogspot.com/2014/10/morze-mozliwosci-czyli-wybor-szkoy.html) wstawiłam tabelę, która go opisuje, ale pewnie nie jest czytelna.

      Vwo, czyli poziom najwyższy, to 6 lat nauki zakończonej maturą. Daje ona wstęp na dowolny uniwersytet, również na studia z racji specyfiki jednostopniowe jak medycyna czy prawo.

      Havo, poziom pośredni, trwa 5 lat i kończy się też egzaminem i uzyskaniem dyplomu uprawniającego do nauki w szkołach wyższych, ale na studiach zawodowych. Czyli można po havo zdobyć licencjat. Oczywiście po wprowadzeniu systemu bolońskiego, czyli studiów dwustopniowych, można potem zrobić też magisterkę na kolejnych studiach.

      Mavo lub vmbo to poziom najniższy. Ale tak naprawdę w tej nazwie mieszczą się aż 4 poziomy nauczania. Najwyższy z nich, czyli mavo-tl, to 4-letnia szkoła ogólnokształcąca, 3 niższe to szkoły z dużą przewagą nauki praktycznej i przygotowujące wyłącznie do dalszej nauki zawodu. Po mano idzie się do szkół zawodowych, które kształcą na 4 poziomach (coś w rodzaju: pomocnik pracownika, pracownik wykwalifikowany, samodzielny pracownik wykwalifikowany, specjalista).

      Selekcji dokonuje szkoła po ukończeniu klasy 8, czyli w wieku 12 lat. Ponieważ dzieci rozwijają się z różną szybkością, system musi być elastyczny. Istnieje więc możliwość uzupełniania wykształcenia. Np. Po ukończeniu mavo-tl można w ciągu 2 lat uzyskać dyplom havo, a po havo również w ciągu 2 lat vwo. Wyjątkiem są niższe klasy mavo, czyli te praktyczne, po których takiej możliwości brak. Wtedy można już tylko piąć się po kolejnych poziomach kształcenia zawodowego, ale bez jakiejkolwiek możliwości uzyskania dyplomu uprawniającego w nauki w szkołach wyższych (no chyba, że ktoś powtórzy całą szkołę średnią na innym poziomie). Przy tym całym nadrabianiu na każdym etapie traci się dodatkowy rok.

      Żeby system miał odpowiednią elastyczność większość szkół średnich oferuje klasy pierwsze mieszane mavo/havo i havo/vwo dla uczniów, co do których nie ma pewności, jak ich zaklasyfikować. Wtedy dopiero po roku (albo i dwóch) na podstawie wyników podejmowana jest decyzja. Niektóre szkoły są jeszcze bardziej elastyczne i przenoszą uczniów pomiędzy klasami nawet później.

      Czyli odpowiadając w końcu na Twoje pytanie: teoretycznie rozpoczynając naukę w szkole średniej nawet na niskim poziomie (mavo) można zostać profesorem uniwersytetu. Ale w praktyce tylko część ludzi ma wystarczającą motywację, a także czas i środki finansowe, żeby sobie na to pozwolić. Moim zdaniem największym problemem jest różnica w metodach nauczania pomiędzy różnymi poziomami nauki. W mavo jest wszystko łopatologicznie. Nie trzeba wykazywać żadnej inicjatywy, wystarczy powtarzać za nauczycielem. W havo potrzeba już trochę współpracy, więcej zadań trzeba robić samodzielnie, tylko z dokładnymi instrukcjami na początek. A vwo wymaga dużo własnej pracy, inicjatywy w zdobywaniu informacji, silnej motywacji, kreatywności, umiejętności miękkich. A kto już się przyzwyczai do pewnego sposobu nauki, może mieć potem trudności w przestawieniu się. Stąd też nasz nacisk na dobrą rekomendację i w efekcie dobrą szkołę dla Misi. Gdyby poszła do klasy o niskim poziomie nauki, to mogłaby na tym poprzestać (idzie świetnie, to po co się przepracowywać). Nie mówiąc już o tym, że istnieje niebezpieczeństwo braku koleżanek/kolegów, z którymi miałaby wspólne tematy (w tym wieku widać już dość wyraźnie różnice w zainteresowaniach dość mocno skorelowane z wynikami w nauce).
      Mam nadzieję, że się wyraźnie wysłowiłam. Pozdrawiam serdecznie!

      Usuń
    2. Tak jak napisałaś warto zaznaczyć, że polska szkoła wyższa to nie to samo co holenderska "hoge school", a większość Polaków jednak tak myśli.
      Na hoge school uzyskujemy tytuł "HBO Bacholor" (licencjat), który jest tytułem zawodowym. Czyli hoge school to jak w PL wyższa szkoła zawodowa. Po uzyskaniu tego tytułu jeżeli chcemy dalej studiować i zdobyć Master (który jest tytułem "akademickim") musimy zaliczyć tzw. schakelprogramma, który trwa około roku.
      Poza tym uzyskanie Bachlora na hoge school trwa 4 lata (vs 3 lata), a nauka jest bardziej praktyczna i ogólnie chyba jest łatwiej go zaliczyć ;)

      Usuń
    3. Działa to też w drugą stronę:-) Holendrom trudno jest zrozumieć nasz system kształcenia i jak się im mówi skończyliśmy Politechnikę to właśnie myślą o ichniejszym kształceniu zawodowym i trzeba im wyjaśniać, że to studia itd.:-) Trzeba być bardzo precyzyjnym:-)
      Ci Holendrzy z którymi ja miałam do czynienie to patrzą na życie bardzo praktycznie i przez zawód - skoro uwielbiasz malować i masz talent to zrób wszystko aby Twoja praca na tym polegała:-)
      A tak jeszcze z ciekawości to ile procent społeczeństwa holenderskiego ma ukończone pełne wyższe studia? I jak to się przekłada na ich bezrobocie?
      Jeśli chodzi o Waszą sytuację to wcale mnie to nie dziwi, że chcesz wybrać jak najlepiej dla dziecka i dość uniwersalnie bo przecież za chwilę możecie mieszkać w zupełnie innym miejscu na świecie:-)
      Pozdrawiam T.

      Usuń
    4. @Cezary: Zgadzam się jak najbardziej. Dzięki za uzupełnienie o przejściu z hbo do master. Z mojej strony, to pisanie szkoła wyższa jest po prostu skrótem myślowym. Mam wrażenie, że kształcenie w holenderskich szkołach wyższych (hbo) nie różni się znacząco od studiów w polskich wyższych szkołach zawodowych - w każdym razie aktualnie. To oczywiście tylko "wrażenie", bo nie mam osobistych doświadczeń z żadną z tych instytucji. Na pewno jest zasadnicza różnica w sposobie nauczania - ale to dotyczy edukacji na każdym poziomie. W Holandii w ogóle jest silna tendencja do uczenia samodzielnego zdobywania wiedzy, w Polsce do przekazywania konkretnych wiadomości. W Holandii istotą kształcenia zawodowego na dowolnym poziomie jest nauczenie konkretnych umiejętności praktycznych (niestety mam wrażenie, że specjalizacja niekiedy zbyt mocno posunięta), w Polsce teoria rządzi w nauce dowolnego zawodu. Oczywiście trochę generalizuję - mam na myśli ogólną tendencję.

      Usuń
    5. @T.: Ten problem oczywiście istnieje pomiędzy dwoma dowolnymi krajami. Dodatkowo zwiększony po modyfikacjach związanych z procesem bolońskim w całej Europie. No i oczywiście my sami mamy problem przez zmiany jakie zaszły w systemie edukacyjnym w Polsce w ostatnich kilkunastu latach. Ty możesz być dumny ze swojego wyższego wykształcenia na Politechnice, ale sporo młodych ludzi "po studiach" w Polsce w wyższych szkłach zawodowych kryjących się pod rozmaitymi nazwami typu uczelnia, akademia, wszechnica (a nawet niestety po studiach zawodowych na niektórych publicznych uniwersytetach) nie jest chyba lepiej wykształconych niż Holender po hbo.

      Też uważam Holendrów za patrzących praktycznie na życie, ale akurat chyba wybór zawodu nie jest najlepszym przykładem. Bo rzeczywiście większość chce połączyć pracę z zainteresowaniami. Oczywiście bardzo mi się podoba takie podejście, bo zawsze lepiej się wykonuje pracę, którą się lubi, więc ostatecznie wpływa to na efektywność pracy, nie wspominając o zadowoleniu człowieka ze swojego życia. Ale to raczej w Polsce patrzy się praktycznie na wybór zawodu mając na względzie późniejszą łatwość znalezienia zatrudnienia i wysokie zarobki - gdzie te czasy, gdy w wielu zawodach liczyło się tak zwane powołanie. Inna sprawa, na ile przewidywania się sprawdzają. Ale na pewno wywołują dziwne mody na studia na określonych kierunkach. Po zmianach ustrojowych na topi była ekonomia, zarządzanie i administracja, dziś tak dużo trąbi się o niedoborach w zawodach technicznych, że politechniki pękają w szwach od studentów, którzy nie mają do inżynierii żadnego zacięcia.

      A tak ogóle ten zwyczaj wybierania zawodu, który daje przyjemność jest też rozciągnięty na wybór szkoły średniej. Dla większości ludzi mniej ważne są wyniki szkoły mierzone średnią ocen z egzaminów końcowych czy pozycją w rankingach od "pierwszego wrażenia". Ostatecznego wyboru dokonuje się więc najczęściej na podstawie poczucia dziecka, że w danej szkole będzie czuło się dobrze i "pasowało" do niej. Stąd też moja ambiwalencja w tej sytuacji: chciałabym, żeby Misia przyjemnie spędziła najbliższe 5-6 lat, ale i czego się nauczyła. A moja walka z "systemem" ma na celu po prostu zapewnienie jej szansy na wykorzystanie jej własnych możliwości (które wciąż jeszcze w niewielkiej części pozostają ukryte pod warstwą polsko-niemieckiego myślenia.

      Usuń
    6. @T.: A co do statystyk: Nie bardzo się orientuję. Zaczynając od początki, obecnie około 40% uczniów wybiera mavo, 30% havo i 20 vwo, co wpływa oczywiście na ich dlaszą edukację. Wcześniej było to 60:30:10, zgodnie z polityką z czasów industrializacji. Widziałam statystyki, które mówią, że aktualnie około 65 tys. osób rocznie uzyskuje dyplom "bachelor-hbo", czyli licencjata w szkole wyższej zawodowej, 40 tys. "bachelor-wo", czyli licencjat na uniwersytecie i kolejne 40 tys. dyplom magistra na uniwersytecie lyb doktora. To by było jak 2:1. Ale nie jestem pewna, czy można taki wniosek wysnuć, bo przecież część z tych, którzy robią licencjat uzupełnią potem studia. Wśród osób pomiędzy 15 a 65 rokiem życia w 2011 około 32% legitymowało się wykształceniem wyższym, ale statystyka obejmuje i uniwersyteckie i hbo.

      Usuń
  2. Holandia niestety nie jest idealna i często będziemy jednak trochę inaczej traktowani, ale i tak jest to moim zdaniem jedno z najlepszych miejsc do życia, również dla allochtonów ;)
    Myślę też, że jeżeli pracujemy uczciwie, uczymy się holenderskiego i ogólnie "integrujemy się" to takie sytuacje jednak będą należały do rzadkości, szczególnie jeżeli Holendrzy z którymi obcujemy nas już trochę znają.
    A mniej tolerancyjne typy będą się czasami pojawiać, ale i tak są oni raczej nieszkodliwi czy złośliwi, tak jak jednak często bywa w Polsce.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się, dlatego też napisałam, że to były jednostkowe sytuacje (chociaż tak naprawdę muszę powiedzieć, że takie sytuacje zdarzały mi się o niebo rzadziej w Niemczech, a mieszkałam tam dużo dłużej). Ale wciąż jeszcze czasem się zdarzają, chociaż należymy do tych dobrze zintegrowanych. Tym bardziej są dla mnie zaskakujące, zwłaszcza wtedy, gdy się ich nie spodziewam.Pozdrawiam -:)

      Usuń
  3. u mnie z kolei nauczyciel wlasnie złośliwie chyba nie chciał dać dziecku wyższej rekomendacji (mimo wyniku cito), zeby poniżyć, że rodzice, w tym matka Polka mają wyższe wykształcenie, w dodatku magisterskie i na 2 fakultetach. To jest w ogole skandal, zeby jedna osoba po marnym Pabo (studia licencjackie naucycielskie i 6 lat doswiadczenia w szkole podstawowej) wydawał jakiekolwiek opinie, w dodatku motywując je także pod względem socjalno-emocjonalnym. To zakrawa na czystą dyskryminację. I nie ma mozliwosci odwolałania. Mozna złozyc jest w inpeksji, ale ta wydaje tylko opinię, ktorą szkola może sobie podrzeć i upierać sie przy swoim. Znam juz 3 przypadki udupienia w ten sposob polskich dziewczynek - zamiast mavo/havo dostały kader, czyli inny budynek, inny przede wszystkim niski poziom, ktorego nie da sie juz potem wyrównać. Polki mają sie nadawać tylko do sprzatania, drody rodacy, a nie studiowania na ich uczelniach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Walczcie! Tylko w holenderski sposób. I wybierzcie szkołę, w której po roku będzie można podskoczyć do mavo. Rozmawiajcie ze szkołą średnią!

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...