13 grudnia 2016

Dziwne zwyczaje żywieniowe Holendrów


W Klubie Polek kolejny wspólny projekt. Temat skrojony w sam raz dla mnie. To dziwne zwyczaje żywieniowe w różnych krajach. Cóż, w Holandii jest ich niemało.
1. Sposób jedzenia śledzi

Holenderskie śledzie są podobno najlepsze na świecie. Kwestia gustu, oczywiście. Ale niewątpliwie są wyjątkowe, a to dzięki specjalnemu sposobowi przetwarzania polegającemu w skrócie na fachowym patroszeniu z pozostawieniem nienaruszonej trzustki, z której podczas trzymania w solance uwalniają się enzymy trawienne odpowiadające następnie za wyjątkowy smak, kolor i konsystencję. Nieco dokładniej opisałam ten temat w dedykowanym poście. W samych śledziach (zwanych tu Hollandse nieuwe, czyli nowe holenderskie) nie ma oczywiście nic dziwnego. Ale tradycyjny sposób ich spożywania, to zupełnie inna para klompów... Śledzie należy nabyć na targu w towarzystwie bułki i posiekanej cebulki. Fileta łapie się za ogon i wsuwa głęboko do ust odginając głowę do tyłu. Brr...


źródło

2. Kupowanie kibbelinga na kolację w południe

Ryby to oczywiście holenderska tradycja. Uwielbiam, wiec jestem wielką fanką. Co czwartek udaję się na targ i wyszukuję coś smacznego. Jednym z tutejszych specjałów jest kibbeling, czyli kawałki ryby zanurzone w cieście (circa naleśnikowym) i usmażone w głębokim tłuszczu. Najczęściej wykorzystuje się dorsza. I super. O ile kupimy i natychmiast spożyjemy na ciepło. W zimne przedpołudnie jako lunch na targu jest super. Ale co tydzień obserwuję dziesiątki osób, które między 9:00 a 12:00 kupują kibbeling na targu celem zjedzenia go na kolację. Jest to dla mnie niezrozumiałe, bo przecież wszystko, co smażone w głębokim tłuszczu nadaje się do zjedzenia wyłącznie natychmiast po wyjęciu z frytownicy. Przygrzewane jest gumowate i niestrawne. Czy warto tak niszczyć tak smaczny produkt?


źródło



3. Rezygnacja z holenderskiej kuchni na rzecz zholendrzonych kolonialnych smaków

Holandia to kraj postkolonialny. Nie dziwi więc, że holenderska kuchnia przyswoiła kolonialne smaki. Najsilniejszy wpływ miały te indonezyjskie. Problem polega na tym, że z jednej strony azjatyckie potrawy jak bami/nasi goreng czy kip sate zdominowały tradycyjną holenderską kuchnię do tego stopnia, że wiele dzieci nie ma pojęcia o tym, co gotowały ich prababcie, a z drugiej strony zatraciły swój pierwotny wschodni charakter przystosowując się do północnego podniebienia. Najgorsze jest moim zdaniem upodobanie do paskudnego pinda saus, czyli sosu z orzeszków ziemnych. Kip sate, czyli kawałki piersi z kurczaka usmażone i zanurzone w tym gęstym sosie, to jedna z najpopularniejszych holenderskich potraw. Jak dla mnie obrzydliwa. Co więcej, zdarzyło mi się kilka razy zjeść różne wersje przygotowane domowo przez Azjatów i były świetne. Ale zupełnie inne od holenderskiego standardu.





4. Patatje oorlog

To mój faworyt na tej liście. Najobrzydliwszy holenderski fastfood. Nazwa w wolnym tłumaczeniu brzmi "frytkowa wojna". Podstawą tej potrawy są frytki. Tutejsze są zawsze ze świeżych ziemniaków, grubo krojonych, czyli w stylu belgijskim. Są świetne, je się je z reguły z majonezem. Ale niektórzy jedzą z... posiekaną cebulą. I już ta wersja jest straszna. Ale wyobraźcie sobie, że można frytki ozdobić miksem cebulki, majonezu i ... sosu z orzeszków ziemnych (pinda saus)! To patatje oorlog standard. Są jeszcze wersje regionalne. W Lejdzie i Północnej Brabancji na przykład jada się bardziej strawnie z cebulką, majonezem i sosem curry. Wersja najbardziej hardcorowa to frytki plus cebulka, majonez, ketchup, sos curry i sos orzeszkowy. Sami rozumiecie, że po spożyciu tego cudu w żołądku odbywa się prawdziwa wojna, nierzadko zakończona ewakuacją. I stąd właśnie ta romantyczna nazwa.


źródło

5. "Een koekjes bij de koffie"

"Jedno ciastko do kawy" to holenderska dewiza. Gościnność Holendrów i w ogóle ich oszczędność w sprawach kulinarnych są już legendarne. Większość znanych mi osób, włączając bardzo zamożnych, stara się nie wydawać na jedzenie w domu więcej niż 400 euro na miesiąc, co według mnie jest mało możliwe (nie na osobę, tylko na czteroosobową rodzinę). W takim wypadku dieta jest dość monotonna. Na śniadanie je się dokładnie 2 kromki najtańszego pieczywa tostowego z margaryną i hagelslag, czyli czekoladową posypką, albo serem żółtym. Na lunch to samo.  W przypadku obu posiłków wszelkie owoce i warzywa wykluczone. Kanapka z plasterkiem pomidora czy ogórka to już zdrowa żywność. Dopiero na obiad, czyli o 18:00 można się najeść. Ale i tu bywa bardzo skromnie, chociaż przynajmniej można liczyć na warzywa. Ale i tak często sa naleśniki, pizza, makaron z sosem w stylu włoskim (czyli sucho), albo - o zgrozo! - same frytki. Owoce to zbędny luksus, ale za to mleka sporo. I w ogóle czy się najemy, to sprawa naszego apetytu. Bo o ilości jedzenia na głowę decyduje się odgórnie. Jak 5 osób, to i 5 kotletów. Dokładki wykluczone. Z prostej przyczyny: nie ma z czego dołożyć, bo gotuje się jak najmniej, żeby się nie zmarnowało. Jak czasem częstuję czymś w domu dzieci, to mam wrażenie, że są stale niedojedzone.




Gości zaś zaprasza się z reguły na kawę. Obowiązkowe jest wtedy tytułowe ciasteczko. Ciastka przechowuje się w metalowych pudełkach. Gdy już wszyscy posłodzą kawę pudełko jest wyciągane z kredensu i krąży wokół stołu dopóki każdy nie weźmie jednej sztuki. Wtedy pudełko po prostu się chowa, żeby nie było pokusy. W niektórych domach, jeśli goście się zasiedzą, do kolejnej kawy wyjmuje się je ponownie. Jeśli goście przychodzą wieczorem, to na tzw. "borreltje". Wtedy podaje się hapjes, czyli przekąski. Czipsy, orzeszki, paluszki. Albo na zdrowo i bogato w towarzystwie dipów z gratisowymi kosteczkami sera, lub full wypas w postaci kostek salami, oliwek czy innych tapasów. Nawet przyjęcie z okazji urodzin czy innej uroczystości, na które zaprasza się tylko rodzinę,  pozostaje skromne - np. kawałki naleśników z wytrawnym nadzieniem, sałatka, ewentualnie zupa krem lub eintopf. O przyjęciach weselnych nie wspomnę przez grzeczność...



To oczywiście nie jedyne holenderskie kulinarne dziwactwa. Ale nie będę Was zanudzać. Zajrzyjcie na stronę Klubu Polek, żeby poznać kuchenne osobliwości z innych stron świata. Lista postów z tego projektu  dostępna tutaj.


3 komentarze:

  1. Hmmm, bardzo ciekawe. Nie wiedziałam, że Holendrzy tacy oszczędni w jedzeniu. Ja bym tak długo nie wytrzymała :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Czytając ten blog zastanawiałam się czy naprawdę żyjemy w tej samej, jednej Holandii. Ale kwestie śledzia oraz patatje orloog- które uwielbiam - przekonały mnie, że tak. Historia z ciasteczkami jest troszeczkę inna jak również jedzą oni znacznie zdrowiej od Polaków. Lunch rzeczywiście może być kanapką, ale wtedy jest to bogata we wszelkie składniki kanapka. Być może w tym przypadku kwestie żywieniowe zależą od świadomości, zamożności i nawyków- tak jak i w każdym innym kraju. Nigdy jeszcze nie spotkałam się np. z tym aby na kolację w holenderskim domu były podane same frytki. Ale być może i takie sytuacje się zdarzają- podobnie jak w Polsce gdzie je się chleb ze smalcem;-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Przyłączam się do komentarza Ani powyżej. Mieszkam w Holandii prawie 20 lat i od samego początku mam kontakt głównie z Holendrami (wszelkiego poziomu od średnio do naukowo szkolonych, z różnymi budżetami itp.). Z wyjątkiem kip sate i frytek "oorlog", które swoją drogą bardzo lubię)- myślę, że to co opisujesz to są wyjątki a nie reguła. PS ciastko do kawy ma swoja "tradycję". Jedno dawane jest w regionie Hagi, 2 w prawie całej reszcie NL a 3 w Brabancji. Osobiście najczęściej doświadczam sytuacji, w której stół ma kilka przysmaków do wyboru i nikt nic ni chowa do szafy.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...